Po raz kolejny w marcu z ekipą zajawkowiczów udaliśmy się do odległej Gruzji aby w "puszystych" zakątkach Gudauri pojeżdzić w głębokim śniegu.
O tym co się działo i czy udało się spełnić co niektórym marzenia o jeździe w śniegu po pachy, heliboardingu opowie Wam Tomek...
"Gruzja, Kaukaz, pyszne jedzenie, niepowtarzalni ludzie i świetny freeride… Tak można byłoby podsumować tą historię, jednak chyba wypadałoby zacząć od początku :)
Na początku może kilka słów o mnie: mam na imię Tomasz, mam 34 lata, na snowboardzie jeżdżę 6ty sezon i jestem uzależniony od yyy… białego proszku… :)
Moja przygoda ze snowboardem, która zaprowadziła mnie m.in. do Gruzji zaczęła się w 2012 roku, kiedy to uważałem się za osobę kompletnie asportową i gdyby ktoś mi powiedział że będę tak się jarał jakimś sportem ekstremalnym, to bym go wtedy wyśmiał :) W każdym razie, w 2012 roku zostałem trochę na siłę wyciągnięty przez znajomych na tydzień do Białki Tatrzańskiej, gdzie część z nas, miała spróbować po raz pierwszy jazdy na snowboardzie. Oczywiście pierwszym i największym błędem jaki został w tym miejscu popełniony był fakt, że zamiast wziąć kilka lekcji od profesjonalnego instruktora, próbowali mnie uczyć znajomi którzy jakoś nauczyli się sami jeździć… ale nieco później. Koniec końców spodobało się i z Białki trafiłem m.in. do Francji, gdzie poznałem ekipę EHschool, no i się zaczeło !!!
Teleportując się nieco w czasie znajdujemy się w roku 2017, kiedy to po kilku sezonach jazdy, wliczając w to również ten w którym połamałem rękę na snowparku – coraz bardziej w mojej głowie dojrzewała chęć spróbowania freeride. Wiecie, naoglądałem się The Art Of Flight, That’s It That’s All i innych takich… No i ja też chciałem uprawiać freeride, heliboarding. Niestety w 2017 roku wyjazd do Gruzji z EHSchool musiałem odpuścić z powodów finansowych, jednak wewnątrz decyzja już zapadła, że do Gruzji pojadę więc zacząłem zbierać fundusze.
Kilka miesięcy później, gdy pojawiła się już oferta wyjazdowa na 2018 rok, a ja miałem uzbieraną część funduszy, długo się nie zastanawiając zarezerwowałem miejsce, wpłaciłem zaliczkę i już byłem gotów aby „znosić jajko” w oczekiwaniu na wyjazd. Szybkie zebranie sprzętu do kupy, jeszcze w ostatniej chwili udało mi się kupić wymarzoną deskę na powder, transport na lotnisko i już za kilka godzin miałem znaleźć się w miejscu które na mapie wyglądało, że jest bardzo daleko i miał tam być raj dla miłośników freerideu. Lot trwał chyba 5 godzin, wylatywaliśmy jakoś przed północą, na miejsce dotarliśmy nad ranem gdzie czekała nas jeszcze ok 2h podróż z lotniska do hotelu. Tak naprawdę z podróży niewiele pamiętam bo byłem już blisko 24h na nogach, a po dotarciu do hotelu… czekało na nas śniadanie, ekspresowy prysznic, szybkie rozpakowanie bagaży i spać…? Nic z tych rzeczy! Śniadanie, prysznic i rozpakowanie się – owszem, ale zamiast spać od razu wyruszyliśmy na stok, gdzie spędziliśmy kolejne blisko 8 godzin :)
Pierwsze wrażenie po tym jak wsiadłem na pierwszy wyciąg? „No góry są… ale jakoś szału nie ma...” Zmieniłem zdanie już w połowie pierwszego wyciągu (a przede mną były jeszcze 2 kolejne), gdy tylko wyciąg wspiął się na pewną wysokość, przed moimi oczami otworzył się przepiękny, ogromny teren, cały dostępny do jazdy i tylko w kilku miejscach poprzecinany wyciągami i przygotowanymi trasami – większość to były tereny pozostawione same sobie, czyli po prostu obszary freeride :) Z kolei za mną rozpościerał się widok na góry Kaukazu i muszę przyznać, że widoki po prostu były niesamowite, śmiem twierdzić, że widoki których można uświadczyć w Alpach czy Dolomitach, po prostu się nie umywają.
Pierwszego dnia dodatkowo mieliśmy coś w rodzaju dnia zapoznawczego z trenerami, którzy mieli czuwać zarówno nad naszym bezpieczeństwem jak i szkolić nas od strony technicznej, a przede wszystkim miało to na celu zapoznanie się trenerów z naszymi umiejętnościami. I tutaj po części wracamy do moich początków, kiedy to uczyli mnie moi znajomi. Niestety przez to że od samego początku nie zacząłem nauki z instruktorem, okazało się, że mam bardzo dużo złych nawyków, których przez kolejne lata nie udało mi się wyeliminować, przez co z kolei miałem na początku spore trudności z dotrzymaniem kroku pozostałej części grupy. W dodatku pierwszy raz na nogach miałem nową deskę, która okazała się dość wymagająca, co wcale nie ułatwiało mi zadania. Muszę w tym miejscu przyznać, że instruktorzy którzy nad nami czuwali na wyjeździe zrobili świetną robotę i w bardzo krótkim czasie udało mi się zrobić duży postęp w technice jazdy, dzięki czemu udawało mi się nie zostawać na samym końcu :D
Skoro już wspomniałem o instruktorach i reszcie grupy, to czuję się zobowiązany aby napisać nieco więcej na ten temat. Tak naprawdę to mogę wypowiadać się tylko w samych superlatywach. Po prostu ludzie których spotkałem na tym wyjeździe, w żadnym wypadku nie byli przypadkowi. Każda jedna osoba była zupełnie inna, wyjątkowa i pełna pasji. Śmiało mogę powiedzieć że była to czysta przyjemność spotkać tak zróżnicowaną grupę, która praktycznie od pierwszego dnia świetnie potrafiła ze sobą współpracować i motywować się nawzajem zarówno na stoku, jak i później podczas wspólnych posiłków i długich rozmów, jak i wspólnego wieczornego relaksu.
Tak naprawdę poznałem tam kilka osób, z którymi czułem, że się jeszcze nie raz spotkam na stoku – i faktycznie już kilka miesięcy po powrocie z Gruzji grupka 4 osób która poznała się w Gruzji wylądowała na lodowcu w Austrii, i na pewno nie są to nasze ostatnie wspólne wyjazdy :)
A co z instruktorami? W dzień rzetelne szkolenie, wieczorem intensywny relaks. Mnóstwo cennych uwag i wskazówek. Zdecydowanie bardzo mocno zyskałem od strony technicznej dzięki pomocy ekipy instruktorskiej.
Myślę, że jest to dobre miejsce na to, aby napisać nieco więcej o samym miejscu, o wrażeniu jakie zrobiła na mnie Gruzja, ludzie, jedzenie. Generalnie największe wrażenie zrobiło na mnie to, że prawie wszystko dookoła wyglądało jakby to była taka prowizorka. Zupełnie jakby nikt tak naprawdę za mocno się nie przejmował i wychodził z założenia że „aaa, jakoś to będzie”, zresztą takie też wrażenie odniosłem jeśli chodzi o wrażenie jakie wywarli na mnie Gruzini, z którymi miałem okazję się poznać. Wszyscy poznani Gruzini sprawiali wrażenie bardzo pogodnych ludzi, nie przejmujących się nadmiernie i raczej swobodnie i na luzie podchodzących do życia i otaczającego świata. Czy tacy też są na co dzień?
Trudno powiedzieć, bo trzeba byłoby z nimi dłużej pomieszkać, natomiast takie wrażenia zebrane podczas tego wyjazdu były bardzo pozytywne. Natomiast jedzenie… Jedzenie w hotelu w którym mieszkaliśmy nie wydawało się jakoś szczególnie mocno „gruzińskie”, było smacznie, zróżnicowanie i „do oporu” :) Szczególne wrażenie zrobiły owoce i warzywa, które z tego co się dowiedzieliśmy były po prostu przywożone z południa Gruzji i muszę przyznać że tak słodkich i pysznych kiwi nie jadłem nigdy. Dodatkowo pyszne, mocne gruzińskie wino i domowej roboty „cha-cha”… Tego po prostu trzeba samemu spróbować :)
W knajpkach, które były na stoku można było za to zjeść kilka różnych typowo gruzińskich potraw, a w szczególności khachapuri były po prostu przepyszne. Do tego potrawy których miałem okazję spróbować ostatniego dnia w restauracji w Tbilisi… po prostu niebo w gębie.
Czy wspomniałem już o tym, że z dodatkowych atrakcji z których można było skorzystać były np. loty paralotnią z samych szczytów, na wysokościach gdzie chmury były u dołu a nie jak zwykle u góry? Albo o tym, że można było wypożyczyć skutery śnieżne i pojechać nimi na wyprawę w teren? Nie wspominałem? No to można było :) Ja co prawda nie skorzystałem ani z jednej ani z drugiej możliwości, ale ci z naszej ekipy którzy skorzystali nie byli po prostu w stanie potem wyrazić swoich emocji w długich opowieściach :)
Zbliżając się powoli ku końcowi, nie można byłoby nie wspomnieć o kilku minusach i rozczarowaniach, żeby nie było tak słodko i różowo :) Największym rozczarowaniem którego doświadczyłem była rozbieżność tego co dotychczas sądziłem o swoich umiejętnościach jazdy, a tym jaki był ich stan faktyczny. Po porostu po pierwszych 2 dniach byłem w pewnym sensie wręcz załamany, bo wydawało mi się, że już jeżdżę całkiem nieźle, a okazało się że przez pierwsze 2 dni jeździłem co najwyżej miernie. Całe szczęście udało mi się szybko nadrobić i podciągnąć, więc koniec końców jestem bardzo zadowolony z postępów. Drugim rozczarowaniem, było to, że niestety nie miałem możliwości faktycznie spróbowania heliboardingu, z jednej strony ze względu na to, że pogoda nie dopisała i tylko jednego dnia mieliśmy wystarczająco dobrą pogodę aby można było zorganizować dla części osób wyjazd na heli, a z drugiej strony ze względu na swoje braki w umiejętnościach po prostu odpuściłem w tamtym momencie realizację marzenia o heliboardingu – co nie ukrywam kosztowało mnie wiele od strony emocjonalnej, ale też wiele się przez to nauczyłem i na pewno zyskałem wiele pokory względem gór i swoich umiejętności. Trzecim sporym rozczarowaniem było to, że wyciąg na najwyższy szczyt w resorcie (czyli Sadzele) przez część wyjazdu był nieczynny i niestety nie mieliśmy przez to możliwości pozjeżdżania w kilku świetnych miejscach do freeride’u w resorcie. W dodatku pogoda była nieco kapryśna, przez co było wysokie zagrożenie lawinowe i nie mogły zostać zorganizowane wyprawy freeride, czyli po prostu wyjście na nogach poza resort i zjazd w kierunku sąsiadujących z resortem dolin.
To wszystko jednak nie przeszkodziło nam ani trochę w położeniu kilku epickich linii poza trasami. Zwłaszcza, że jednego dnia, gdy akurat trafiliśmy że wyciąg na Sadzele mógł wwieźć nas na samą górę, zebraliśmy się grupką ok 10 osób i wraz z instruktorami wybraliśmy się na taką krótką wyprawę najbliższą granią. Po kilkunastu, minutach marszu w śniegu raz po kolana a raz po pas, dotarliśmy granią pod sąsiedni szczyt. Szybkie doładowanie akumulatorów czekoladami i batonikami, chwila dla fotoreporterów i selfiaczków, a zaraz potem czas wpinać deski… Cała grupka rozjechała się dość szeroko po przepięknej ścianie, a jeden z instruktorów zjechał na dół żeby zrobić nam kilka fotek i gdy był gotów – wszyscy jednocześnie zaczęli zjeżdżać równolegle do siebie, z jednej strony każdy kładąc własną linię, a z drugiej strony jadąc w dość luźnej grupie. Linia w puchu – genialna, świadomość że zaraz obok jedzie cała zgraja takich samych wariatów – bezcenna.
Na koniec jeszcze kilka refleksji. Pierwszą i chyba najważniejszą jest to, że bez pokory wobec gór, pogody i swoich umiejętności, bez podstawowego sprzętu niezbędnego w takich warunkach (detektor, plecak lawinowy, sonda, łopata), bez podstawowej wiedzy i umiejętności zachowania się i skorzystania z tego sprzętu, a przede wszystkim bez choćby minimalnego zaufania do osób towarzyszący w takich atrakcjach jak freeride, najzwyklejszą głupotą jest wychodzenie w góry. Druga bardzo ważna refleksja jest taka, że przygotowanie fizyczne, kondycja i techniczne umiejętności jazdy, są po prostu niezbędne do tego, żeby w ogóle myśleć o wyjeżdżaniu dalej niż kilka metrów poza trasę.
Podsumowując, wyjazd zaliczam do bardzo udanych. Bardzo wiele nauczyłem się zarówno od strony mentalnej (wspomniana już pokora i szacunek do gór, śniegu i własnych umiejętności), jak i od strony technicznej – ogromny postęp w technice i pewności na desce. Dzięki tak intensywnemu wysiłkowi fizycznemu, równie intensywnie odpocząłem psychicznie. A do tego jednym z najważniejszych elementów i zarówno wisienką na torcie, są poznani ludzie, wielogodzinne inspirujące rozmowy i zawiązane znajomości. Innymi słowy: fajnie jest znaleźć ludzi z takim samym uzależnieniem od białego proszku ;)
Jak już wcześniej wspomniałem, odniosłem wrażenie, że na tego typu wyjazdy nie trafiają przypadkowi ludzie chcący tylko i wyłącznie imprezować, a raczej osoby które wiedzą czego chcą i zdecydowanie bardziej skupiają się na sportowych aspektach oraz „wyciśnięciu” jak najwięcej z siebie, swojego sprzętu, warunków śniegowych i dostępnego terenu, niż na imprezowaniu do białego rana (choć oczywiście możliwości do imprezowania wcale nie brakowało).
Czy poleciłbym wyjazd z EHSchool? Czy poleciłbym wyjazd do Gruzji? Czy poleciłbym wyjazd do Gruzji z EHSchool? 3 x TAK i do zobaczenia na kolejnych wspólnych przygodach zimą :) "
Tomasz bardzo żetelnie opisał cały pobyt w Gruzji za co mu z góry dziękujemy. Po tych kilku zdaniach zapraszamy wszystkich do galerii foto przygotowanej przez Matysa, a wszystkie zdjęcia z tego niezapomnianego wyjazdu znajdziecie w foto albumie. Dziękujemy wszystkim za wspólną zabawę, ubaw po pachy nie tylko w śniegu i najlepsze wspomniena. Już teraz zapraszamy Was na kolejne zabawy nie tylko na śniegu w nadchodzącym sezonie :)